Site icon Aktywni w podróży

Bieszczady – rozstania i powroty|Cz. I

Bieszczady aktywnie

Upalne lato 1994 roku. Poruszamy się powoli pokonując szlak by wreszcie stanąć na Rabiej Skale. Z nieba leje się żar. Spotykam wzrok kolegów – od dwóch dni nie mamy wody, a w dole, za granicznymi słupkami szemrze strumień, kusząc do złamania wszelkich zasad… Otwieram szybę kasku i pokonując kolejny zakręt bieszczadzkiej drogi wypuszczam kłębiące się myśli.
Gonię Feliksa.

Tekst pierwotnie zamieszczony w magazynie Motovoyager w 2010 roku.

Część I. (link do części drugiej tutaj)

Powiało chłodem, słońce mimo ostrego światła nie daje już zbyt wiele ciepła. Jesień zbliża się wielkimi krokami i koniec sezonu motocyklowego nadchodzi nieubłaganie. Schodząc do garażu omiatam wzrokiem drzewa tracące coraz więcej liści. Sprawdzony plecak ląduje na siedzeniu pasażera. Na mieście panuje spokój i… chłód. Dojeżdżam w umówione miejsce i za radą Feliksa decyduję o założeniu kombinezonu ochronnego – temperatura bowiem oscyluje wokół ośmiu stopni Celsjusza i nie wygląda na to abyśmy po drodze napotkali falę upałów.

Nie biorę mp3, nie biorę elektroniki. Feliks daje mi mapę Polski, którą poskładawszy odpowiednio instaluję w tankbag’u. Wczoraj i dziś słuchałem Starego Dobrego Małżeństwa, Bukowiny… Słowa Wojtka Bellona zapadają w pamięć. Wibrują dźwiękami, akordy brzmią w szumie wiatru, szeleszczą liście. Palce bezwiednie niemal układają akordy, płynie muzyka, płyną kilometry, a my pokonujemy i czas i przestrzeń.

Dość tych filozoficznych rozważań – myślę, i wsiadam na motocykl – na myślenie będzie jeszcze kilkaset kilometrów.

Ależ mi się dobrze jedzie. Pasuje mi ten motocykl. Lekki, przyjazny, Nie ma ogromnej mocy, ale moment robi swoje – elastyczność od samego dołu przydaje się zarówno w mieście jak i w trasie.  Feliks już dawno znikł za horyzontem. Połyka sprawnie kilometry pozwalając sobie od czasu do czasu na przerwy. Fakt –  łączy oczekiwanie na mnie z przyjemnością dymka…

„Jak po nocnym niebie sunące białe obłoki nad lasem, jak na szyi wędrowca apaszka szamotana wiatrem” – w głowie gra muzyka, na zewnątrz – pęd, wiatr, szum. Kryję się w kasku, szukam swojego rytmu. Odtwarzam w myślach muzykę i… jadę. Dwie płaszczyzny – droga, świat, ruch a z drugiej strony – ezoteryka muzyki płynącej gdzieś obok, sączącej się w umyśle, wypełniającej pustkę samotności podróży. Pokonujemy przestrzeń i czas szukając nowego. Jedziemy zwabieni…czym? W zasadzie nie wiem. Wyjazd brzmi zawsze jak obietnica zdobywania nowych szczytów, osiągania nieosiągniętego. A przecież w Bieszczadach były przed nami miliony ludzi. Ścieżki są przedeptane. A jednak jedziemy z myślą o spotkaniu z Tarnicą. Z myślą, o zaczerpnięciu powietrza na połoninach, o rozmowach przy ukraińskim trunku czy wreszcie, o krętych, górskich drogach.

Urokliwe chatki. Gdyby tak żyć.. czy wciąż urokliwe..?

Pora się otrząsnąć, pokonaliśmy już połowę trasy. Myśli wirują leniwie pod kaskiem. To takie śmieszne – nagła myśl wpada – samotność w… kasku. Śmieję się na głos (i tak nikt nie usłyszy) i zanosząc się śmiechem lekkim łukiem swobodnie wchodzę w kolejny zakręt. Przechyla się ku jesieni ziemia… i to nie tylko słowa piosenki, to rzeczywistość, to kolejne kilometry połykane w spokojnym tempie. I tak dojedziemy na noc…Obiecany smak Bieszczadów nęci, wzywa…jedziemy.  Wyprzedzam spokojnie kolejny samochód. Lekko odwracając głowę dostrzegam dziecko przyklejone do szyby i chłonące mijane krajobrazy. Stajemy się częścią tej historii – kto wie, może potem na zajęciach plastyki zostaniemy uwiecznieni na kartce papieru. W pędzie, w uproszczeniu – ale to nieważne. Uśmiecham się ale raczej niezauważalnie dla świata zewnętrznego. Droga nas wchłania, myśli uciekają.

Bieszczadzkie Anioły

– Słuchaj, ale obiecaj mi, że to zdjęcie nie będzie na okładce Newsweeka – no obiecasz? Bieszczadzki Anioł przypatruje mi się wnikliwie. Porzeźbiona głębokimi zmarszczkami twarz zdradza ogrom doświadczeń, wędrówek, upadków i wzlotów. Słońce przenikając przez dym papierosowy tworzy fantastyczne wzory na niebie. Leniwie płynie czas.

Coraz rzadszy widok – retorty do wypału węgla drzewnego.

– Obiecuję – żaden Newsweek, może kiedyś, jak napiszemy parę słów o Bieszczadach to wystąpisz w artykule, ale daję słowo – będzie elegancko. Stojąc przy szosie w Wetlinie rozmawiamy dalej, o górach, o ludziach o czasach. Robię jeszcze parę zdjęć. Chłoniemy historie, zagadujemy o dom stojący nieopodal, tonący w soczystej jeszcze zieleni i informujący przechodzących tablicą, że oto właśnie jest na sprzedaż. Eh, chciało by się… Spokój, cisza, szum lasu – idealne warunki do pracy. Przydałby się Internet i w zasadzie… Chłodny powiew wiatru studzi nieco głowę i fantazje ulatują nie znikając jednak całkowicie. Wspominamy festiwal sztuk różnych odbywający się w okolicy co roku. Sporo grania, śpiewania, ot, bieszczadzkie klimaty. Idziemy dalej – i tak spotkamy się wieczorem w „Bazie Ludzi z Mgły”. Nucę pod nosem „anioły są całkiem ciche, zwłaszcza te w Bieszczadach, choć spotkasz takiego w górach, nawet z nim nie pogadasz”… A jednak nam udaje się i porozmawiać i pośmiać i podumać.

Ostry zakręt, składam się mocno, ale można mocniej – po to jadę w Bieszczady aby przypomnieć sobie jak się niegdyś jeździło. Można ładniej, mocniej… Trzeba być cierpliwym. Z gitarą i piórem…eh, znów SDM – to niesamowite jak muzyka może towarzyszyć w podróży – bez odtwarzaczy, bez mp3, bez techniki – po prostu… Uuu zawirował świat, jak płatki śniegu na dworze…myśli płyną leniwie jak pokonywane kilometry.  Tworzy się jakaś historia, jakaś opowieść. Coś, co wiąże osoby, miejsca, czas… Silnik basowo brzmi, pokonuję drogę, nucę stare dobre, Bukowinę, Zokopiany…i sam jestem w tym nuceniu. Droga mija, ja mijam.

Kwintesencja bieszczadzkich widoków – połoniny.

Wieczór powoli spływa na góry. Wetlina. Mgły opadają na połoninach, snują się oparem po łąkach. Z daleka słychać nawoływania. Wychodzimy na drogę, motocykle odpoczywają nieopodal przy studni. Wzdłuż szosy spacerują nieśpiesznie ludzie, chętnie rozmawiają, o pogodzie, o tym, że na zejściu z Małej Rawki jest piekielnie ślisko, że wczoraj wiało niesamowicie, wiatr porywał czapki, niemalże kazał czołgać się po ścieżkach. Wymieniamy uwagi o rzeczach istotnych i tych zupełnie nieważnych. Przechadzamy się wzdłuż drogi do Ustrzyk Górnych aby na końcu i tak wrócić do „Bazy”.

Baza Ludzi z Mgły

W środku zastajemy już pokaźną ilość ludzi. Jest gwar, są słowa, są toasty. Płyną opowieści o tym co na szlaku, o wrażeniach, o podróżach. My zaś dzielimy się historiami o motocyklach, wyjazdach, drogach. I tak płynie czas. Co jakiś czas zasilamy szafę grającą bilonem i znów płyną nuty Bukowiny, ponownie przestrzeń wypełnia głos Wojtka Bellona. Pojawia się nasz bieszczadzki anioł, pojawia się fantastyczny człowiek, który skazany na wózek inwalidzki po tragicznym skoku do wody, nie rezygnuje z Bieszczadów, z ludzi, z opowieści. Przybył tutaj szosą na swoim wózku – nie, nie – nie elektrycznym. Zwykłym, prostym, wymagającym nie lada siły i samozaparcia na długich podjazdach i ostrożności przy zjazdach. Długo w nocy rozmawiamy, śpiewamy (eh, żeby tak gitarę na motocykl zapakować…) by wreszcie rozstać się po skończonych „posiadach”. Po pożegnaniach spoglądamy jakiś czas w ciemność śledząc samotną, przygarbioną sylwetkę człowieka, pędzącego na swym wózku po uciekającej w dół i mrok Obwodnicy Bieszczadzkiej.

To było poprzednim razem, teraz wybieramy rejon, który doprowadzi nas do ostatnich zamieszkałych osad na południowo-wschodnim krańcu Polski. Tym razem naszym celem jest Muczne. Fantastycznie położone, niesamowicie urokliwe miejsce otoczone zalesionymi, buczynowymi zboczami. Feliks zarezerwował nam nocleg w „Wilczej Jamie”. To i miejsce i ludzie i klimat. To raczej zjawisko niż miejsce. O tym przekonamy się wkrótce.

Kolejne kilometry, znów wraca muzyka – „powiedz dokąd znów wędrujesz, czy daleko jest twój sad”… Znów lirycznie, znów myśli płyną podobnie jak droga. Już wiemy, że dojedziemy do celu w nocy. Nic to, pięknie jest choć chłodno, połykamy kilometry. Kolejne tankowania, postoje na łyk herbaty z termosu i znów trasa. Ha, tankowania – przypominam sobie zdarzenie z ostatniego wypadu w Beskidy.

Niewielka stacja benzynowa na południu Polski. Dystrybutory pamiętające czasy kartek na paliwo i szeregi Syrenek stojących cierpliwie po swój przydział benzyny. Dojadam bułkę słysząc nagle zdziwienie w głosie Feliksa i lekką nutę irytacji.

Twardo stawiające opór upływającemu czasowi dystrybutory paliwa…

 – Nie, nie „myślnik”. Mówię przecież: „Feliks – tłumaczenia” – towarzysz podróży próbuje skorygować dane na rachunku. Okazuje się, że sprzedawca słysząc w nazwie słowo „myślnik” zamiast wstawić kreskę wpisuje z namaszczeniem słownie „myślnik”. Znakomite, zabawne ale… przeszkoda jest niemal nie do pokonania. Ratunkiem okazuje się dopiero kawałek kartki papieru i resztka ołówka służącego głównie do kreślenia liczb i składania zaklęć Wielkich Kumulacji. Wreszcie udaje się.

Stacje to również fenomen stałych bywalców. To ludzie satelity. Wędrowcy kilkuset metrów okolicznej przestrzeni. Znają ją wyśmienicie. Poruszają się w niej bezbłędnie lokalizując i szanse i zagrożenia. Motocykliści są zazwyczaj łakomym kąskiem. W oku tubylca zapala się dawno wygasły blask. Ramiona prostują się i w głosie pobrzmiewa pewność gdy zagaduje:

– A dwie stówki to poleci, nie? Z pewnym namaszczeniem, drżącą ręką dotyka owiewki. – O, jeździło się WFM’ką. A Osa – to był motor!

W zasadzie zgadzamy się, że faktycznie – dwie stówki poleci. Nie wchodzimy za bardzo w rozważania. Nie my jesteśmy teraz ważni. To on i maszyna. Wspomnienia młodości, bycia kimś, może romantycznej miłości? Kto wie. Nie przerywamy tych chwil, niech płyną.

Co warto podkreślić – nie spotkaliśmy nigdy prośby o przysłowiowe dwa złote. Żadnego „haraczu” na wino. Kilka słów, pozdrowienie, ewentualnie ciche wyczekiwanie na okazję do posiłku…

Gdzieś, kiedyś…

„Z tej mąki nie będzie chleba, z tych prac nie będzie korzyści” – Kaczmarski pobrzmiewa w tle całej sytuacji. W drogę kolego, czas ruszać w trasę.

Wieczór zastaje nas w Lesku. Krótki postój. Dopijamy resztki herbaty i dopełniamy baki w motocyklach. Pora ruszać.

– Słuchaj, może pojedziemy przez Cisną, Wetlinę i Ustrzyki Górne? – głos Feliksa przerywa moje filozoficzne rozważania – I tak będziemy jechać w nocy, więc co za różnica?

– No fakt, choć wydaje mi się, że przez Ustrzyki Dolne jest szybciej ale… – drapię się po głowie, dopiero co wyzwolonej z uścisku kasku – w zasadzie ten twój wariant może być fajny. Noc powinna być pogodna i gwiaździsta, zatem droga w świetle księżyca… jestem za. (…)

Czytaj dalej – część II

Więcej wpisów z naszych górskich wycieczek znajdziecie tu: Góry, a pozostałe posty z wycieczek i podróży po Polsce tutaj: Polska.

Jeśli podobają się Wam nasze posty, zapraszamy do polubienia strony Aktywnych w podróży na Facebooku oraz do śledzenia naszego profilu na Instagramie. Będzie nam również miło, jeśli udostępnicie ten post swoim znajomym.

Exit mobile version